Co z tą benzyną?

Pod koniec 2009 roku Ali Naimi ówczesny saudyjski minister odpowiedzialny za politykę naftową i zasoby naturalne, stwierdził, że w ciągu dwóch lat cena za baryłkę ropy naftowej będzie wynosiła 150 dolarów. Choć wtedy brzmiało to nierealnie, dziś słowa ministra wydają się prorocze. W tym roku baryłka ropy naftowej kosztowała już 126, a eksperci twierdzą, że do czerwca cena wzrośnie do 150 dolarów. 

Choć chwilowo szalony wzrost cen na stacjach benzynowych został zahamowany, a sytuacja wydaje się być pod kontrolą, to jednak są to tylko pozory. Rząd amerykański w tym tygodniu opublikował raport, który mówi, że Stany Zjednoczone na dzień dzisiejszy nie mają braków w zasobach ropy naftowej, ale słowa takie brzmią raczej jak sprytny blef, mający choć na chwilę uspokoić nastroje obywateli.

Gdy przyjrzymy się dokładnie czynnikom, od których zależą ceny paliwa w USA, wnioski są co najmniej ciekawe. Wielu Amerykanów za wysokie ceny na stacjach benzynowych współodpowiedzialnością obarcza władze i nakładane przez nie podatki. Akcyzy,  jakimi obłożone są ceny paliwa – zarówno stanowe jak i federalne –  w większości stanów nie przekraczają jednak 15%. Co więcej, padatki te są zdecydowanie niższe niż za poprzedniej administracji. Do roku 2010 podatki stanowe i krajowe stanowił 22% ceny benzyny.

Wydawałoby się, że skoro ceny są coraz wyższe, to więcej zarabiają rafinerie. De facto ich zyski zostały zmniejszone z 14% do 7%.  Na stałym poziomie 10% pozostał za to zysk stacji benzynowych i dystrybutorów. Pytanie więc co wpływa na horrendalne ceny, które widzimy codziennie na stacjach benzynowych? Odpowiedź jest prosta. Wahania i spekulacje na światowym  rynku paliwowym.  Obecnie cena czystego oleju napędowego stanowi 68% ceny paliwa, które tankujemy na stacji. To aż o 12% więcej niż np. w 2008.

Tak jak w każdym chyba biznesie, w branży paliwowej decydującym czynnikiem jest popyt. Jeśli ten jest zbyt duży i analitykom wydaje się, że zapasy nie są wystarczające, ceny zaczynają szybować w górę. Na cenę paliwa wpływ mają także pory roku. W Stanach Zjednoczonych w czasie wakacji i urlopowych wyjazdów cena benzyny rośnie średnio o 5%. Wpływ na taką podwyżkę ma nie tylko duże zapotrzebowanie ze względu na podróże, ale też fakt, że rafinerie muszą poddawać olej odpowiedniej obróbce by nie wyparowywał w letnie upały.

Spory wpływ na ceny mają także wydarzenia polityczne, jak choćby napięta sytuacja między Izraelem i Iranem i groźba militarnego ataku.  Jednakże ostatnie słowo ma OPEC, który reprezentuje blisko 40% najważniejszych graczy na rynku paliwowym. Graczy, którzy nastawieni są na zyski i którzy aby je osiągnąć nie stronią od spekulacji i nie do końca przejrzystych zagrywek.

Najbliższa przyszłość nie napawa optymizmem. Według specjalistów cena za baryłkę będzie rosnąć i w lecie dojść może do 150 dolarów. Na stacjach benzynowych przełoży się to na ceny 5 dol. za galon najtańszego paliwa.  A to będzie mieć dotkliwe konsekwencje dla gospodarki i portfeli  zwykłych Amerykanów. Nie od dziś wiadomo, że cena paliwa jest jednym z najważniejszych czynników wpływających na inflację. Choć ta  unormowała się nieco w ostatnim czasie, lecz status quo szybko ulec może zmianie. Ceny paliw mają niebagatelny wpływ na import, a ten w lutym wzrósł blisko o 5% w stosunku do stycznia  i o ponad 6,5% w stosunku do lutego 2011. Jeśli spekulanci rynkowi poczują szansę na kolejne rekordowe podwyżki, na pewno jej nie przepuszczą i będą się starali ugrać na tym jak najwięcej.

Marcin Panas

 

Copyright ©2012 4 NEWS MEDIA. Wszelkie prawa zastrzeżone. KUP ARTYKUŁ